W dniach 20-22 maja 2016 roku w Limanowej odbyła się kolejna, już XIII edycja Międzynarodowego Maratonu Pieszego KIERAT 2016. Na jego uczestnictwo zdecydowało się 2 strzelców ze Związku Strzeleckiego oddział Szydłowiec, pchor. ZS Marek Tomczyk oraz pchor. ZS Mariusz Matla. Maraton ten odbywa się na odcinku 100 km po zapierających dech w piersiach górach Beskidu Wyspowego. Założeniem maratonu jest przebycie tej odległości na orientację. Suma wzniesień w obecnej edycji wyniosła 3500m, a limit czasowy organizatorzy ustalili na poziomie 30 godzin. Dużo ?? Za dużo??? Tak tylko się wydaje!

Jak sama nazwa wskazuje jest to ekstremalny maraton, na który wraz z pchor. ZS Matlą przygotowywaliśmy się od 5 miesięcy, a i tak okazało się że kontuzja wyeliminowała jednego z nas.

Każdy z uczestników musi pokonać nie tylko niedoskonałości związane z własną fizjologią, brakiem sił, bólem mięśni, stawów, pęcherzami, odciskami, kontuzjami, obtarciami, zwichnięciami, złamaniami, stłuczeniami, głodem, odwodnieniem, zimnem, upałem, ciemnością, strachem, zagubieniem, brakiem orientacji w terenie, ale także związane z psychiką i emocjami, które potrafią pomagać w pokonywaniu trudności, ale często przeszkadzają bardziej niż cokolwiek innego.

Po przebyciu pełnej odległość 100km, a nawet grubo ponad, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jest to najbardziej ekstremalna przygoda z jaką miałem do czynienia, nie równająca się z niczym innym. Wszystkie inne podobne imprezy nie posiadają już takiego prestiżu w moich oczach. Przejście całego marszu i odbicie swojej karty chipowej na mecie, było przeżyciem które pozostawiło… które wyryło we mnie potężną dawkę emocji. Góry w rejonie Beskidu Wyspowego posiadają swój niepowtarzalny urok, którego nie da się opisać słowami, można to jedynie zobaczyć, usłyszeć, poczuć, dotknąć…

Mogę pochwalić się zwycięstwem, ale czy na pewno?
Byto to moje drugie podejście do maratonu, pierwsze skończyło się kontuzją kolana i rezygnacją po zaledwie 34 km. Wtedy sądziłem, że moje przygotowanie fizyczne, psychiczne, wiedza i chęci wystarczą. Jednak góry Beskidu „twardą ręką” sprowadziły mnie na ziemię. W obecnej edycji walcząc z przeciwnościami losu oraz własnymi niedoskonałościami, dotarłem na metę po 31 godzinach i 10 minutach marszu i spaleniu ponad 11000 kcal, co oznacza, że przekroczyłem regulaminowy limit 30 godzin, lecz w takich wypadkach organizatorzy zaliczają maraton czego dowodem jest uzyskany przeze mnie dyplom. Nie zaliczyłem się jedynie do ogólnej klasyfikacji Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientacje 2016.

Oczywiście nie obeszło się bez uszkodzeń stóp, pęcherzy obtarć, czy też dwóch paznokci kwalifikujących się do „zejścia”. Lecz marsz nie zostawił we mnie tylko blizn fizycznych. Zaatakował mnie również emocjonalnie. Decyzja o pozostawieniu „rannego” kolegi na jednym z punktów kontrolnych była dla mnie bardzo przytłaczająca, a przemierzenie kolejnych kilku odcinków pomiędzy punktami kontrolnymi samemu, bez psychicznego wsparcia jedynie pogorszyło ten stan. Dodatkowo rozładowała mi się bateria w komórce, przez co nie miałem kontaktu z bliskimi, czy też z „rannym kompanem”. Suma tych zajść powodowała niechęć do dalszego marszu. Moje ciało zaczęło przypominać mi o niedogodnościach, bólach, zmęczeniu coraz częściej… częściej niż można wytrzymać. Na jedenastym punkcie kontrolnym, moje myśli krążyły jedynie wokół rezygnacji… Zapewne bym to zrobił…, gdybym nie przypomniał sobie słów pchor. ZS Mariusza Matli w momocie rozstania „Dalej nie mogę iść z tobą… TY dojdziesz do końca za mnie.”. Odczekałem chwilę, zebrałem myśli, ból przygasł, zmęczenie zniknęło. Podjąłem wtedy decyzję o dołączeniu się do innej grupy, gdyż maszerowanie po górskich zalesionych szlakach w nocy samemu byłoby fatalnym pomysłem.

W tegorocznej edycji poprzeczka została postawiona bardzo wysoko, czego przykładem była trasa poprowadzona przez 3 góry przekraczające wysokością 900 m, (linki do map Kieratu),  w której faworytką jest Śnieżnica i jej ostro nachylone podejście od strony północnej (czarny szlak), które przypominało raczej wspinaczkę po prawie pionowej ścianie niż wejście na szczyt. Miejscami jest tam takie nachylenie, że gdy wystawiłem rękę w pozycji stojącej, to do dotknięcia ziemi brakowało mi przysłowiowej „flaszki”.

Każdy powinien przynajmniej raz w życiu przejść taką trasę, tym samym pokonać własne słabości i udowodnić sobie że umie, że może!
Polecam każdemu, kto uważa że umysł jest ponad ciałem. Dodam tylko, że nie można wybrać się na ten maraton bez przygotowania, i trzeba posiadać pokorę wobec gór, gdyż warunki w górach szybko oddzielają „ziarno od plew”, czego dowodem jest rezygnacja prawie połowy uczestników w Maratonie Kierat 2016.

Artykuł:
pchor. ZS Marek Tomczyk

Źródła zdjęć: własne.